Trendy makijażowe których nie rozumiem.

Żyjemy w czasach, kiedy co i rusz mamy do czynienia z zupełnie nowymi trendami. Mnie osobiście wiele z nich dziwi, a inne wręcz odrzucają. Czytuję blogi, oglądam filmiki na Youtube i widzę, jak wiele osób chwyta się wszystkich nowości, które przychodzą do nas z różnych części świata. Padają one na naprawdę podatny grunt, co w 90% mnie po prostu dziwi. Ja sama nie fascynuję się bezkrytycznie nowością, tylko dlatego, że to nowość. Wszelkie udziwnienia po prostu mnie nie pasjonują. Tymczasem kobiety uważające się za profesjonalne makijażystki i udzielające się w różnych mediach uwielbiają wypróbowywać wszystko – często w ogromnej ilości, łącząc różne nowości, nie zawsze ze sobą współgrające.

Przykładowo: pomadka tej samej barwy, co podkład! Sama w życiu bym czegoś takiego nie zastosowała, a widuję mnóstwo bardzo ładnych kobiet, które stosują takie rozwiązanie. Usta nie różnią się kolorystycznie od reszty twarzy, a często i szyi! Jeśli już, to można przecież zastosować delikatny kolorek tylko troszeczkę różniący się od podkładu i voila: mamy fajny efekt. ale po co? Kobiety stosują też często pełny makijaż, ale bez podkreślenia czerwieni, czy różowości ust, tylko dlatego, że zobaczyły taki trend u innych blogerek (czasem jeszcze zagranicznych, innym razem już u polskich). Nie piszę tu o delikatnym makijażu, bo tutaj sprawa podkreślenia ust rządzi się nieco innymi zasadami.

Pamiętacie może, że jedną z moich słabostek makijażowych były i są rozświetlacze? Pisałam już o tym, prezentując kilka moich ulubionych w tej materii opcji. Jednak jest coś, czego i tutaj nie rozumiem i przejść na porządku dziennym po prostu nie mogę: kolorowe rozświetlacze, a przede wszystkim wielobarwne, wręcz tęczowymi. Jakiś czas temu widziałam, że pojawiały się one we wpisach instagramowych i to dość powszechnie. Nie wiem, czy ten trend się nasilił, osłabł, czy w ogóle zniknął – nie obserwuję tego,jednak dla mnie to coś totalnie niezrozumiałego. Przechodząc od kolorystyki do ilości rozświetlacza, uważam, że jest potrzeba sporego wyczucia, bo co za dużo, to niezdrowo i może przynieść niepożądany efekt. Owszem – odpowiednie zastosowany rozświetlacz celem podkreślenia kości jarzmowych jest jak najbardziej dla mnie OK, ale dlaczego stosować rozświetlacz na nosie, a konkretnie na jego czubku?! Wygląda to nie tylko niekorzystnie, co po prostu dziwnie. Nosy bywają różne i makijaż powinien ukryć ich słabe strony lub podkreślić mocne, natomiast rozświetlacz na ich czubku na pewno tej roli nie spełni. Dodatkowo, jeśli weźmiemy pod uwagę cerę – szczególnie tłustą i mieszaną, to wspomniane wyżej rozwiązanie może jeszcze bardziej wyjść na niekorzyść.

Kolejną rzeczą, której nie rozumiem i nie zrozumiem, to zbyt mocno zarysowane brwi. I piszę tu o paniach, które nie mają braków w brwiach. W takich przypadkach oczywiście makijaż ma odnieść inny skutek, niż podkreślenie naturalności tej części twarzy, ale wróćmy do brwi, którym nic nie brakuje. Na szczęście wracają one do łask, ale jeszcze całkiem niedawno (i dziś jeszcze sporadycznie) widuje się mocno i nienaturalnie podkreślone brwi – w początkowej swojej części nabierają one nawet kwadratowego kształtu! To – wg mnie działa – na niekorzyść całej twarzy, a już na pewno nie pomaga podkreślić piękna samych naturalnie gęstych brwi.

Jest też coś, co totalnie zwala mnie z nóg i to w jak najbardziej negatywny sposób. To trend, którego początki mają miejsce w USA, a który wg mnie to nierobienie makijażu, a jakieś dziwne praktyki, mające na celu li tylko zwrócenie na siebie uwagi jakąś tanią sensacją, źle pojętą kreatywnością, czy pomysłowością. O czym piszę? O nakładaniu makijażu wszystkim, tylko nie akcesoriami do tego przeznaczonymi. W odstawkę idą waciki i gąbeczki kosmetyczne oraz pędzelki. Zastępują je gąbki kuchenne, sztućce (tak – widelce i noże też!), pieniądze, różne karty plastikowe, części składowe ubrań, jak wkładki z biustonoszy, wkładki higieniczne itd. Ilu pomysłów w tej materii nie widziałam na filmikach, nie wiem, bo w pewnym momencie poczułam się tak zniesmaczona, że po prostu przestałam takie materiały oglądać. Czemu to ma służyć – pytam? To już nie pokaz makijażu, a – wg mnie – jakiś cyrk, rodzaj taniej rozrywki. Nie wierzę, że można kogoś podziwiać i mówić o nim: “patrzcie, czym ta kobieta umie się umalować! Ona poradzi sobie w każdych warunkach!”. W różnych, czyli w jakich? Jak pojedzie do lasu, to umaluje się przy pomocy mchu? Tylko, czy jadąc do lasu, musimy mieć ze sobą wszystkie kosmetyki i pełną kosmetyczkę? Nie, wg mnie tu chodzi jedynie o tzw. fame w sieci i o nic innego. Mnie osobiście to bardziej odrzuca, niż powoduje, że chce wracać na czyjś kanał filmowy.

Kochani, nie napisałam tego wszystkiego, aby narzucić komukolwiek moje zdanie. Nie jestem też “sztywną” frustratką. Napisałam to wszystko, żeby wyrazić moją opinię nt. tego, co mnie gnębi w ramach robienia makijażu. Podchodzę do tego zajęcia dość poważnie, bo przecież ten makijaż robiony na co dzień ma poprawić nasz wygląd, a nie na odwrót. Robienie makijażu może być swego rodzaju sztuką, a przesadne błaznowanie przy malowaniu się nie każdego śmieszy, a może wręcz irytować.

Dodaj komentarz